Nadaj nekrolog
Imię i nazwisko:

Irena Gałuszka

Region:
Wrocław
Data emisji:
11.02.2022
3 II 1923 5 II 2010


IRENA GAŁUSZKA

Ludzka postać z duszą Anioła. Pozostawiłaś po
sobie wspomnienia i głos, który brzmi w eterze
- tak w 10. rocznicę śmierci pod gazetowym
wspomnieniem o Irenie napisała jedna z mieszkanek wrocławskiego
Sępolna. Kto dokładnie? Nie wiemy. Tak jak nie wiemy, do kogo należał
głos, gdy pewnego dnia, rok po śmierci Ireny, w mieszkaniu przy
ul. Dembowskiego zadzwonił telefon. Dzwoniący starszy pan powiedział tylko,
że dzwoni z Izraela i żeby syn wiedział, że łączy się w bólu,
bo odszedł wielki człowiek. Ktoś, komu zawdzięcza życie. I że takich
jak on było w Auschwitz więcej.
O tym wiedzieli nieliczni. Wrocławianie znali ją ze sceny Operetki
(1964-1980) i Akademii Muzycznej, bo muzyka była pasją Jej życia.
"Kasztany" w jej wykonaniu, jedną z najpopularniejszych piosenek lat 60.,
do dziś można usłyszeć w radiu. Operetkowe role w "My Fair Lady",
"Mów mi Teo", "Ptaszniku z Tyrolu", rola Delfiny w "Cnotliwej
Zuzannie" (1966) i wiele innych, przy wypełnionej po brzegi sali Operetki
- z tego pamiętają Ją wrocławianie. Nawet jeśli nie kojarzą twarzy, kojarzą
piękny głos.
Środowisko muzyczne i akademickie Wrocławia powie więcej. Jako
śpiewaczka, później pedagog, a przede wszystkim wychowawca młodych
pokoleń wokalistów osiągnęła splendor i szacunek dla większości
niedostępne. Miała też wpływ na kształtowanie całej Akademii
Muzycznej. Nie tylko na posiedzeniach Senatu. Marek Dyżewski, rektor
w pierwszych latach po ustrojowym przełomie (1990-1994), wykładowca, a także poliglota
i znakomity eseista, do dziś wspomina, że kiedy jako
niespełna 45-latkowi przyszło mu podjąć decyzję, czy podejmie się
wyzwania poprowadzenia Akademii w nowej rzeczywistości,
to właśnie Irena Gałuszka była w wąskim gronie tych, których opinii wysłuchał
i z którymi się liczył.
- Była szalenie prawym człowiekiem, wymagającym wobec studentów,
ale przede wszystkim wobec siebie tak najczęściej wspominają Irenę
przedstawiciele środowiska muzycznego. Dziesiątki i setki godzin
poświęconych adeptom były poza programem nauczania, niepłatne.
Ale jest też mnóstwo wspomnień zwykłej ludzkiej serdeczności, także
anegdot. Zawsze uważała, że największe głosy tego świata "nie mieszczą
się w dżinsach". Któregoś razu, wracając do Wrocławia, w pociągu spotkała
Władysława Komara, mistrza olimpijskiego z Monachium.
Sport nie był wielką pasją Ireny, ale kiedy go zobaczyła, a potem usłyszała,
aż mlasnęła.
- Pan ma wspaniały głos! Pan musi śpiewać!
- Ale ja nie umiem śpiewać, ja jestem kulomiotem.
- To nic nie szkodzi, pan gdy mówi, to już jest śpiew!
Komar, ku chwale polskiego sportu, ostatecznie pozostał przy lekkiej
atletyce. Choć kto wie, czy wskazówki z tamtej pogawędki
nie przydały mu się na planie filmowym i deskach teatrów.
Zagrał wszak w ponad 25 filmachi spektaklach.
Za działalność artystyczną i pedagogiczną Irena odznaczana była już
w latach 70. i 80. - Złoty Krzyż Zasługi (1976),
Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski (1987). Będąc już u kresu życia, zdążyła odczuć,
że Polska doceniła także ten mniej znany,
ale najważniejszy egzamin - zdany w czasach niemieckiej okupacji i Holokaustu.
W 2007 roku Prezydent RP Lech Kaczyński odznaczył Ją
Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Jest jedną z tych Polek i Polaków, którzy powinni mieć swoje drzewko
w Jad Waszem. W rodzinnym Oświęcimiu, w domku przy torach,
18-letnia wówczas Irena wraz z mamą Emilią, nie zdradzając niczego
jedna drugiej, ukrywały Żydów. Jedna w piwnicy, druga na strychu.
Najmniejszy błąd, jeden donos - i Niemcy wymordowaliby całą rodzinę.
Kiedy rok później wysadzili ich dom, by w szale zabijania obóz zagłady
powiększyć, wysiedlone do kamienicy na oświęcimskim Rynku, nadal
ratowały więźniów. Pracując w aptece, Irena wynosiła leki,
przemycane następnie za obozowe druty. Pomagała młodzieńcza odwaga, znajomość języka niemieckiego, konspiracyjne i duchowe wsparcie wikarego
z parafii w Oświęcimiu, Władysława Grohs de Rosenburga, czasem zwykłe szczęście.
Jednym z tych, którym pomogła, był więzień Auschwitz nr 774 Xawery Dunikowski - wybitny rzeźbiarz, mający dziś piękny
bulwar swego imienia przy wrocławskiej ASP.
Niezłomna była także w czasach późniejszych. Polska lat 80.
dała jej króciutką nadzieję "karnawału Solidarności", ale chwilę potem
internowanie w obozie dla kobiet w Gołdapi po wprowadzeniu stanu
wojennego. Tym boleśniejsze, że "pani profesor" była już mocno w sile
wieku, z szóstym "krzyżykiem". Także tacy ludzie, intelektualiści, dla
junty Jaruzelskiego i Kiszczaka byli wrogami. W Gołdapi chwile
zwątpienia mieli wszyscy, to pewne, ale relacje pisane i ustne są
zgodne to Irena wspierała tych, którzy bali się bardziej. Zwłaszcza
najmłodsze internowane. One nie pamiętały wojny i okupacji.
Po "amnestii" nie opuściła kraju, jak wielu. Nie wyjechała do USA, choć mogła.
Tam czekał ukochany syn i lepsze, dostatniejsze życie. Wybrała
tę Polskę, która w latach 80. i później dała Jej mnóstwo trosk i obaw
oraz bardzo skromny byt, nie licujący z profesorską godnością i scenicznym
dorobkiem. Została we Wrocławiu i... znalazła miłość. W dojrzałym już
wieku. W życiu Ireny pojawił się poeta Leon Szwed vel Leonas vedas
(1918 2003). Prawdziwe uczucie "do grobowej deski". Ona kochała
muzykę, on literaturę. Jak troskliwie opiekowała się Leonem, do ostatnich
chwil o tym pamiętają wszyscy, którzy Irenę znali.
Po 1989 roku cieszyła się z wydanej po wielu trudach książki swego życia
"Słynni śpiewacy operowi (cechy psychosomatyczne)". Cieszyła się
z upadku komunizmu i wywalczonej wolności, ale jednocześnie
spostrzegła, jak wielka jest liczba tych, którzy jak to się dziś
gdzieniegdzie określa "nie poradzili sobie w realiach gospodarki
rynkowej". Sama żyjąc skromnie, znowu zaczęła żyć pasją do pomagania.
Rozmawiała, oddawała, pożyczała... choć wiedziała, że większość nie
odda. - Tak trzeba najkrócej jak się da odpowiadała, gdy ktoś pytał.

"Koniec końców, nie będziemy pamiętać słów naszych wrogów, ale ciszę
naszych przyjaciół" - te słowa Martina Luthera Kinga przytoczył
Piotr Cywiński, Dyrektor Muzeum Auschwitz Birkenau,
27 stycznia 2022 roku, podczas obchodów 77. rocznicy
wyzwolenia niemieckiego obozu.
"...proszę każdego po prostu o chwilę ciszy,
o własną refleksję nad swoją własną odpowiedzialnością,
własną obojętnością i własnym zaangażowaniem".

Irena Gałuszka ze spokojem odpowiedziałaby na to wezwanie.


Szukaj nekrologów i wspomnień

Powiadom znajomego

Inne nekrologi