w Oddziale Intensywnej Terapii przy Lutyckiej. Na oddział,
o którym zawsze marzyłem i byłem z tego powodu bardzo szczęśliwy.
Wtedy doktor
Edmund Formanowicz
przechodząc po salach chorych, a zawsze o poranku miał taki zwyczaj,
dostrzegł mnie stojącego przy sali nr R1. P
odszedł do mnie i podał mi rękę.
Przedstawiając się powiedział witamy na naszym pokładzie.
Mam nadzieję, że będzie Panu u nas dobrze. Zrobiło mi się bardzo miło
i to chyba przełamało pierwsze lody w nowym miejscu pracy.
Pewnego dnia miałem dyżur dzienny na sali nr R5. Pani oddziałowa
przydzieliła mi pacjentkę w schyłkowym stadium choroby płuc,
która była podłączona do respiratora. W pewnym momencie stan chorej zaczął się gwałtownie pogarszać, zawezwałem lekarza. Szybko przyszedł właśnie Pan doktor Edmund. Zorientowawszy co się dzieje,
dotknął policzka chorej złapał ją za rękę i powiedział zaraz pomożemy kochanie, zaraz pomożemy Do mnie zwrócił się,
abym szybko przygotował pompę infuzyjną z leku ułatwiającego
oddychanie. Kiedy podawaliśmy lek, chora się uspokoiła i doktor mógł
na spokojnie przestawić, wedle swojej wiedzy, respirator,
a pacjentka z ulgą przysnęła Po całej sytuacji doktor spojrzał na mnie swoim skromnym wzrokiem i powiedział dziękuję
Wówczas, spoglądając na chorą, łzy nabiegły mi do oczu
Kiedy indziej wspólna resuscytacja pacjenta, w spokoju, powadze,
skupieniu, ale też bez krzyku, chaosu i zbędnego napięcia.
Będąc pielęgniarzem intensywnej terapii na Lutyckiej, wspominam
doktora, jako człowieka, który miał szacunek nie tylko do nas - ludzi,
ale również do zwierząt, zwłaszcza tych bezpańskich,
o których św. Franciszek mawiał, że są to nasi mali bracia mniejsi.
Nie raz słyszałem, że Pan doktor Edmund w cichości i bez rozgłosu
dokarmiał je. Brakuje mi tego niezwykłego człowieka, który wierzył
w każdego z nas, w nasze marzenia, nadzieje. Kibicował naszym
sukcesom i umiał się smucić razem z nami,
gdy zaistniała ku temu sytuacja. Ze względu na to, że anestezjologia
i intensywna terapia są dziedzinami medycyny, które kocham,
choć dzisiaj pracuję w innym oddziale, Pan doktor wiedząc o tym,
nie raz z innymi pracownikami oddziału odkrywał przede mną tajniki związane ze swoją pracą, co było dla mnie prawdziwym szczęściem.
Cieszyłem się jak mały dzieciak, że choć przez moment mogę tym żyć
i sięgać szczytów zawodowych marzeń. Obraz chorego, podłączonego
do całej aparatury podtrzymującej funkcje życiowe podczas operacji,
czy też na łóżku intensywnej terapii robi przeogromne wrażenie.
Ten stan pacjenta można porównać do bezbronnego dziecka,
które zdane jest na pomoc innych. Taki widok i wspomnienia związane
ze wspaniałym personelem OIOMu na Lutyckiej,
a wśród niego doktora Edmunda Formanowicza zostaną w mojej pamięci. Mam nadzieję, że na swojej drodze, choć już innego życia,
spotkam ponownie doktora Edmunda i jeszcze raz zapytam go,
gdzie tak szybko pędzi, bo zawsze był w drodze, by spotkać drugiego człowieka i pomóc mu, gdy była taka potrzeba
Wdzięczny Bogu, Panu doktorowi Edmundowi i dobrym ludziom