i malowniczą. Urodzony kawalarz - w dobrym tego słowa
znaczeniu - wspominamy Go, i tak już pozostanie.
Jego pierwsza, wielka miłość - muzyka, nie spełniała zapewne
oczekiwań rodziców, ale duże zdolności wokalne spowodowały,
że szybko został doceniony nie tylko w Częstochowie.
Zaczynał studia wojskowe, później weterynaryjne, ale zawsze
był najbardziej oddany artystycznemu powołaniu.
Występował na różnych festiwalach i przeglądach piosenki na przełomie lat 60. i 70. Zdobywał nagrody i wyróżnienia, był zapraszany na występy do kurortów wypoczynkowych w kraju i za granicą.
Pod koniec lat 70. prowadził z ojcem piekarnię, którą po jego
śmierci przejął, zmodyfikował i przeniósł do Kuźnicy Marianowej,
w której zamieszkał z żoną i córką. Wtedy okazało się,
że epizod na studiach weterynaryjnych nie był przypadkowy.
Marek kochał zwierzęta i wkrótce został znanym, nie tylko w kraju,
hodowcą psów rasy Łajka. Hodował ponadto gołębie i niezliczoną ilość ptaków, która szokowała odwiedzających Go kolegów i znajomych.
Potrafił o nich opowiadać z zainteresowaniem, ale i wielkim oddaniem. Trudno byłoby wymienić obowiązki wobec braci mniejszych,
ale bez pomocy żony Krysi, wielkiej miłości - córki Natalki, byłoby
to niemożliwe. Marek należał do członków założycieli Stowarzyszenia
Trauguciaków - rocznik l 963, które utworzył z kolegami z klasy XIc.
Stałe, coroczne spotkania były niewyobrażalne bez Jego udziału.
Niepospolity humor Marka nie tylko cementował to środowisko,
ale co zaskakiwało nas każdorazowo, wzbudzała aplauz
Jego doskonała forma wokalna.
W połowie I dekady naszego wieku zwiedzaliśmy południe Europy.
Kiedy po kolacji w jakimś czeskim hotelu Marek dał się namówić
na mały występ, okazało się, ze przez kilka godzin przypominał
wspaniałe przeboje lat 60. i 70. Trzeba było widzieć twarze gości
hotelowych, by docenić Jego największy talent. Głos zwykle niski, przetrącony niepospolitą ilością wypalonych papierosów -
kiedy zaczynał śpiewać, był ciepły o silnym brzmieniu.
W naszej pamięci zostało wiele wydarzeń, sytuacyjnych anegdot,
powiedzonek, licznych imprez, na których nie można
było nudzić się, bo był z nami Marek.
Ludzie byli mu niezbędni do życia, był ich bystrym obserwatorem,
każdą śmiesznostkę czy słabość wypatrzył i zwykle tak skomentował,
że poszkodowany płakał ze śmiechu.
Z drugiej strony Marek okazywał swemu otoczeniu wiele serdeczności, był wyczulony na ludzkie kłopoty i niemoce. Był dla nas wypróbowanym Przyjacielem, szczerze oddanym, uczynnym i bezinteresownym.
Chorował długo, ale bagatelizował znaki organizmu.
Choroba w ostatnich latach ograniczyła Jego aktywność,
przyniosła cierpienie. Miłość żony Krysi i córki Natalki,
ich opieka i wsparcie pomagały Mu znosić uciążliwości choroby.
Zmarł l l stycznia 2014 roku, pochowany został na cmentarzu Kule
w Częstochowie. Pożegnało Go liczne grono przyjaciół,