Nadaj nekrolog
Imię i nazwisko:

Sabina Czerwoniec

Region:
Warszawa, cała Polska
Data emisji:
26.05.2023
Sabina Czerwoniec

(1927-2022)

Pierwszy raz święta, Dzień Babci i teraz Dzień Matki już bez Mamy.
Jako jedyny synek ("Pimpuś Sadełko") zostałem dopieszczony nad wyraz.
Byłem "maminsynkiem", mam nadzieję, że może nie
nadzwyczaj nieznośnym. Bodaj do końca
podstawówki nie potrafiłem o Niej mówić inaczej niż "Mamuńka".
Nawet "mama" brzmiało zbyt zimno,
"matka" wołało o pomstę do nieba, a "tykanie" rodziców albo "wy"
lub po imieniu było zupełnie niewyobrażalne.
Mama poświęciła całe życie dla mnie, domu i rodziny.
Ciężko doświadczona śmiercią 6-tygodniowej córeczki Bożenki w wyniku
powikłań i sepsy po szczepionce przeciw gruźlicy, po moich narodzinach zrezygnowała
z pracy i hołubiła potomka, chroniła przed wszelkimi zagrożeniami.
Posłała mnie w wieku 5 lat do przedszkola i próbowała podjąć pracę.
Wkrótce ciężko zachorowałem na ospę wietrzną, z gorączką
przekraczającą 40oC, majaczeniem i drgawkami. Odchodziła wtedy od zmysłów,
bojąc się, czy kolejne dziecko nie zostanie jej odebrane. Przeżyłem, ale Mamuńka
już do końca mojej podstawówki pozostała na etacie gospodyni domowej.
Dopiero potem trochę pracowała, najpierw na poczcie, później w księgarni.
To Ona wraz z babcią Franciszką nauczyła 4-latka czytać i pisać,
aby pozbyć się namolnego "poczytaj mi, Mamo".
Egzaminowała mnie i sprawdzała prace domowe, pomagała nawet
w angielskim, choć znała go słabo. Dzięki Mamuńce i Babci "karierę"
w szkole podstawowej rozpocząłem błyskotliwie i gładko zostałem
prymusem aż do 8.klasy. Wymagania były wysokie, każdy stopień poniżej piątki
był przyjmowany jako niezadowalający. "Tak hartowała się stal". Pochwały były rzadkie,
ocena sukcesów zawsze podszyta obawą - "nie wiadomo, co jeszcze z niego wyrośnie".
Pamiętam zmagania Mamy, aby przyswoić mi mnożenie i dzielenie "pod kreską".
Lubiła i umiała sprawnie liczyć, ale nie miała wybitnego talentu pedagogicznego,
a i ja łatwym tworzywem nie byłem, rzucałem się i wrzeszczałem -
"Nigdy się tego nie nauczę!". Starczyło Jej cierpliwości,
by jednak krnąbrnego bachora przekonać. Między innymi po to,
aby nadzorować moje szkolne wyczyny, zaangażowała się w tzw. "trójce klasowej".
Jeżeli osiągnąłem wykształcenie i jakiś sukces zawodowy i materialny -
Jej głównie to zawdzięczam.
Wywodziła się z licznej rodziny. Dziadkowie, Franciszek Morawski
i Franciszka z domu Poślad, dochowali się sześciorga dzieci:
najstarszy syn Kazimierz urodził się jeszcze na ich emigracji w USA.
Już w Polsce, w mazowieckiej wsi Nieskórz. przyszli na świat kolejno Irena, Ireneusz,
moja Mama, Romuald (zwany Romanem) i najmłodsza Wanda.
Z ukochanym bratem Romanem "wyemigrowała" do szkół, najpierw do Ostrowi Mazowieckiej,
potem do Warszawy. Miała licznych adoratorów, ale jako wybredna i wymagająca,
z zamążpójściem się nie spieszyła.
Po dłuższym przebieraniu w chętnych kawalerach, wybrała na
partnera życiowego wysokiego, przystojnego Mariana Czerwońca.
Prezencja i postawny wzrost były dla Mamy szalenie ważne, słabo szanowała mężczyzn
"nikczemnej" postury. Na działce na Chrzanowie wybudowali pierwszy dom,
w którym spędziłem dzieciństwo i wczesną młodość.
Przez pewien czas mieszkał u nas wujek Roman z żoną, śliczną ciocią Nelą,
a w latach 60. kwaterowała tamże jako studentka córka siostry Ireny, Bożenka.
Mama była osobą skłonną do bezinteresownej pomocy i działań społecznych.
Nawet w bardzo dojrzałym wieku kilkakrotnie wyjeżdżała jako opiekunka
z niepełnosprawnymi dziećmi. Była bardzo związana z nieskórską rodziną,
często tam bywaliśmy, najpierw u dziadka Franciszka, potem w gospodarstwie brata,
wujka Reńka, odwiedzaliśmy siostry - Irenę z familią Jabłonków i najmłodszą
Wandę w Kalinowie. Pomocna rodzinie, lubiła się też życzliwie wtrącać.
Nie zawsze Jej i mężowi to wychodziło, przemądrzałe rady "warszawiaków"
były czasem niechętnie odbierane na wsi.
Mama zawsze była pełna inicjatywy, starała się podreperować domową kasę.
Wynajmowała kilka pokoi, kiedyś było to możliwe tylko za pośrednictwem państwowego przedsiębiorstwa "Syrena". Ciągle pełna energii wpadła na pomysł hodowli kwiatów,
konkretnie chryzantem. Ojciec niechętnie angażował się w wymagającą pracę fizyczną,
ale kiedy zauważył, jakie profity płyną z gospodarności małżonki, dołożył swój wkład.
Stary dom przy ulicy Rozłogi poszedł do rozbiórki pod osiedle bloków mieszkalnych,
na działce stanął Dom Kombatanta. Ojciec wykorzystał materiał do budowy aktualnej
rodzinnej siedziby, bliźniaka przy ulicy Legionowej. Tu nadal wynajmowaniem
pomieszczeń mieszkalnych i garażów zarządzała Mama.
Mama w ogóle "trzymała Ojca krótko", formalną głową rodziny kręciła szyja.
Niestety, zmarł w wieku 58 lat (już 35 lat temu!), po krótkiej ciężkiej chorobie nowotworowej,
rak trzustki nie dał szans. Nie zdążył się w pełni nacieszyć wcześniejszą emeryturą,
wnukami, obcinać kupony od dotychczasowego dorobku. Mama ciężko zniosła odejście
"drugiej połówki", pogodzenie się trwało kilka lat, ale z trudem oddawała wiodącą
rolę w domu. Pozostaliśmy Jej w bezpośredniej bliskości my,
syn z synową oraz wnuki Adam i Ewa. Cieszyła się z naszych sukcesów,
wspomagała, marzyła o świetlanej przyszłości wnuków, może prawnucząt?
Doczekała pełnej dojrzałości naszych dzieci, zdążyła poznać ich życiowych partnerów.
Więzy z rodziną nie były jednak już tak ścisłe jak wcześniej. Mama urządzała swoje
tradycyjne imieniny, gościliśmy wtedy wujostwa, czasem przedstawicieli młodszych pokoleń.
Z seniorem Kazimierzem wybrała się kilka razy na wycieczki - m.in. na Dolny Śląsk
i w podróż życia do Włoch. Lubiła odwiedziny innych, często zapraszała siostrę Wandę,
wpadali do nas krewni z całej Polski, ale coraz mniej chętna była do wyjazdów i "rewanżu".
Na pewno przybiły Ją choroby i odejścia braci, Kazimierza i Ireneusza,
potem najdroższego Romana. Mimo, że fizycznie do ostatnich lat była nad wyraz sprawna,
nie chciała się ruszać poza nasze Jelonki. Szkoda, że nie miała grona
przyjaciół, czy koleżanek i kolegów, nie dała się namówić na uczestnictwo
w jakimś kółku zainteresowań seniorów. Byliśmy tuż obok, ale zabiegani,
zapracowani wiedliśmy jednak życie zbyt osobne.
Mam wyrzuty sumienia, że poświęciliśmy Jej zbyt mało czasu i zainteresowania.
Nadmiar energii Mamy doprowadził Ją do tragicznego wypadku
i złamania szyjki kości udowej. Uratowana, skutecznie zoperowana,
wyrehabilitowana - niestety zaczęła się dość szybko zsuwać po równi pochyłej.
Kłopoty z chodzeniem, potem niemal całkowite przykucie do łóżka,
postępująca demencja - sprawiły, że wymagała całodobowej opieki.
Początkowo przez ponad rok zajmowały się tym dwie panie opiekunki,
ale niestety w pewnym momencie stan Mamy nie pozwalał na właściwe
wypełnianie posługi w domu. Pełni obaw podjęliśmy ryzyko umieszczenia Jej
w Ośrodku Opiekuńczo-Rehabilitacyjnym "Harmonia".
Zapewniono Jej tam komfortową opiekę. Nie dosłownie "postawiona na nogi",
bo spędzała czas w łóżku i na wózku, ale była zadbana i trochę odzyskała
wigor. Z drugiej strony szybko posunęło się otępienie, nie poznawała nas,
nie zdawała sobie sprawy z tego, gdzie jest, zdezorientowana w czasie
i przestrzeni. W pozornie logicznych rozmowach wracała do domu
rodziców i czasów młodości. Może to i dobrze, mniej miała poczucia
samotności, życia wśród obcych. Przetrwała epidemię koronawirusa,
okres dramatycznej izolacji, kiedy niemożliwe były odwiedziny i bezpośrednie kontakty.
Udało się nam Ją "wypożyczyć" na Wigilię w 2021 roku i na setne (!) urodziny siostry Ireny.
To były ostatnie wyprawy poza dom opieki i swoiste pożegnanie z rodziną.
Mimo świetnej opieki pielęgniarskiej i luksusowych warunków Mama stopniowo
osuwała się na kraniec egzystencji. Dożyła ponad 95 lat, piękny wiek.
Załamała się dość niespodziewanie, ufam że odeszła bez bólu i cierpienia.
Cicho zasnęła 13.października 2022.roku o 11.17. Miałem ten przykry obowiązek,
ale i zaszczyt być z Nią w tej chwili. Niech spoczywa w pokoju...

Szukaj nekrologów i wspomnień

Powiadom znajomego

Inne nekrologi