Nadaj nekrolog
Imię i nazwisko:

Konstanty Rożek

Region:
Lublin, cała Polska
Data emisji:
04.05.2018

Wspomnienie



Konstanty Rożek
(09.06.1953 25.03.2018)

W środę 25 kwietnia 2018 r. pożegnałem mojego brata Kostka.
Nie mogłem uwierzyć, że Kostek naprawdę tam był
wtłoczony do tak małej urny i że już nigdy nie zobaczę
jego życzliwego uśmiechu i nie usłyszę jego ciepłego, przyjaznego głosu...

Ale wierzę i czuję że jest ciągle tutaj z nami, obecny duchem
że przypatruje się nam uważnie i z ciekawością słucha
naszych wspomnień o nim.
Pamiętasz, Kostek, jak uczyłeś mnie pierwszych chwytów na gitarze?
Pokazywałeś, jak zagrać naszych ukochanych Beatlesów
i Leonarda Cohena.
Pamiętam, jak podziwiałem Twoje niebanalne fotografie,
które odzwierciedlały Twoją szczególną wrażliwość,
ciekawość świata i Twoją romantyczną duszę.
Jakim byłeś wspaniałym i pełnym inwencji mistrzem kuchni!
Jak imponowałeś mi swoimi bogatymi dokonaniami i sukcesami
w pracy w teatrze lalkowym, który tak kochałeś i gdzie potrafiłeś dać dzieciom tyle radości!
Niedawno mieliśmy okazję przypomnieć sobie
Twoją charakterystyczną rolę w filmie "Baryton"
u boku samego Zbigniewa Zapasiewicza.
Ostatnio wystąpiłeś też w aż dwóch rolach w przejmującym filmie
Wojciecha Smarzowskiego "Wołyń".
Miałeś jeszcze wiele artystycznych planów na przyszłość.
We współpracy z Januszem Nusikiem-Powalskim przygotowywałeś
przecież niezwykły monodram dla Teatru Dramatycznego w Lublinie,
którego nie zdążyłeś już wystawić...
Byłeś świetnym reżyserem i bardzo zdolnym aktorem
jednak najważniejszej roli własnego życia nie dane Ci było
spełnić według wymarzonego scenariusza.
Ale najbardziej smutne i porażające jest to, że zostałeś
bez żadnej pomocy w najtrudniejszym momencie
Twojego życia kiedy sam nie dałeś rady pokonać
swoich ludzkich słabości, które wzięły górę nad uczuciami,
nad rozsądkiem i poczuciem bezpieczeństwa pomimo że dzielnie
i nieustająco zmagałeś się, żeby te destrukcyjne słabości przezwyciężyć.
Zmagałeś się z nimi w beznadziejnej samotności,
którą na przekór wszelkim przeciwnościom znosiłeś w sposób godny
i z niezwykłym hartem ducha. Wiedziałem, że Twoje zdrowie musi być
w takich warunkach zagrożone. Zeszłej jesieni postanowiłem Cię
za wszelką cenę odnaleźć i w końcu w jednej z tych
przepełnionych smutkiem noclegowni się udało! Tak bardzo się ucieszyłeś na mój widok!

Zaprowadziłeś mnie do swojej ulubionej kawiarni. Ciągle brzmią
mi w uszach Twoje rozpaczliwe pytania: Dlaczego oni wszyscy się
tak bezlitośnie ode mnie odwrócili? Czy ja naprawdę zrobiłem
komuś coś złego? Przecież ja nikogo nie zabiłem...

Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, nadchodziła długa zima,
a Ty w dziurawych, przemakających butach nie byłeś na nią przygotowany.
Dlatego tak bardzo ucieszyłeś się z nowych, ciepłych trzewików!
Skakałeś z radości jak dziecko, a w Twoich oczach zapaliły się
dawno wygasłe płomyki nadziei... A w lecie miałeś mieć przyznaną
zasłużoną i długo wyczekiwaną emeryturę, która wreszcie trochę
poprawiłaby Twój byt. Byle tylko udało się przetrwać do lata...

Ani Ty, ani ja, nie mogliśmy jeszcze wtedy przypuszczać,
że już wkrótce zostanie Ci także bezceremonialnie
i tak niesprawiedliwie odebrane prawo przynależności
do wspólnoty chrześcijańskiej. Nie wiem, kto za Ciebie odważył się podjąć
tak zdumiewającą decyzję i nie chcę tego wiedzieć.

Żegnaj Bracie i Przyjacielu!

Nie wiem, dlaczego spotkał Cię taki los. Sam go sobie przecież nie wybrałeś
i na pewno na niego nie zasłużyłeś. Z pewnością nie zasłużyłeś
na straszne cierpienie w ostatnich tygodniach Twojego życia,
kiedy bezdomność i nieobecność bliskich osób stały się formalną
przeszkodą w ukojeniu potwornego bólu zadanego Ci
przez bezlitosną chorobę. I w końcu, na pewno nie zasłużyłeś na taką próbę ostatecznego
odarcia z godności i skazania na społeczne nieistnienie, jaka się dokonuje,
kiedy nie możesz już nic powiedzieć...

Piszę to wspomnienie nie tylko, żeby się z Tobą pożegnać
ale także, by ocalić Twoją pamięć! Jakże proroczo i jak złowieszczo brzmi
dzisiaj refren Twojej ulubionej piosenki Beatlesów,
którą dawno temu beztrosko grałeś mi na gitarze:
"Will you still need me, will you still feed me, when I'm sixty four?".
Czy będziecie jeszcze mnie potrzebować, czy jeszcze mnie nakarmicie,
kiedy będę miał 64 lata?...

Nigdy nie zapomnę Twojej szczerej serdeczności przy każdym naszym spotkaniu.
Dziękuję Ci za bardzo ważną rolę, jaką odegrałeś także i w moim życiu.
I chcę Cię prosić, Kostek, żebyś nie tracił nadziei
jeszcze się przecież spotkamy!

Jeszcze zagramy razem dla Pana Boga na niebieskich gitarach!

Piotr

Szukaj nekrologów i wspomnień

Powiadom znajomego

Inne nekrologi